Wielu uznanych pejzażystów mawia, że najlepiej fotografuje się blisko domu. Ba, ale jeśli ktoś mieszka wśród wzgórz Toskanii, rusza na dwa tygodnie na Kretę albo co tydzień bywa w Strefie Czarnobyla, to mu się dobrze gada o pobliskich krajobrazach, co nie? Idealny plener można znaleźć znacznie bliżej – wystarczy się rozejrzeć.
Najlepsze zdjęcia czekają blisko domu
Cóż, nie da się ukryć: są okolice, gdzie pejzaże same wskakują na zdjęcia, a są takie, gdzie trzeba się bardziej postarać. Jednak w obu przypadkach niewielka odległość od miejsca zamieszkania bardzo pozytywnie wpływa na fotografię. Nieprzypadkowo wielu fotografów twierdzi, że swoje najlepsze zdjęcia zrobili koło domu. Dlaczego tak jest?
Powodów może być kilka. Po pierwsze, znajomość terenu: gdy wiemy, co gdzie jest, a czego tam nie ma, łatwiej ułożyć sobie w głowie właściwy kadr. Po drugie, jeśli mamy dane miejsce blisko, łatwiej złapać aparat i pójść na spacer, niż gdyby trzeba tam było jechać przez dwie godziny. No i wreszcie kwestia trzecia i najważniejsza: jeśli możemy gdzieś być często, a droga zajmuje tylko chwilę, to mamy znacznie większe szanse na złapanie scenerii w optymalnym świetle, przy właściwej pogodzie, a nawet odpowiednim układzie chmur.
Pułapka codzienności: nuda
Istnieje jednak pewna pułapka dotycząca fotografowania koło domu: nuda. Nawet ładnemu krajobrazowi mieszkaniec okolicy zrobi jedno, drugie, no może jeszcze piąte zdjęcie, ale potem uzna, że zdjęcia tych górek i drzewek już ma, i wystarczy, i pora pojechać gdzieś indziej. A bez zachowania świeżości spojrzenia, jak tu fotografować? I tak idealny plener staje się opatrzony, banalny i codzienny. Dopiero ktoś z zewnątrz może nam pomóc zwrócić uwagę na piękno, które mamy tuż obok.
Dwa powyższe zdjęcia zrobiłem blisko domu. Nie widzę tego terenu z okna, mam do niego pół godziny drogi, więc mi się nie opatrzył.
Cudze chwalicie…
Toskania? Morawy? Nieee, to taka wioska między Kielcami a Starachowicami. Na warsztatach fotograficznych w Świętokrzyskim do takich pejzaży mieliśmy jakieś 50 metrów: najpierw trzeba było wstać od stołu, po schodkach wyjść z jadalni, parę kroków przez podwórko, przejście przez asfaltową szosę i już jesteśmy na łące, z której rozpościerają się takie widoki. A nie było to wcale miejsce unikatowe.
Polska jest niedofotografowana. Mamy wiele wspaniałych krajobrazów, fantastycznych budowli, miejsc na idealny plener, o fantastycznym wręcz potencjale fotograficznym, ale… jakoś nie jesteśmy celem pielgrzymek fotografów z całego świata. Dlaczego? Bo za mało się chwalimy. I za mało fotografujemy polskie krajobrazy.
Idealny plener – jak wykorzystać potencjał miejsca
Dobra miejscówka to skarb pejzażysty. A jaka jest dobra? Wcale nie taka, z której widać ładny widok. Miejsce, z którego widać ładny widok to punkt widokowy, a punkty widokowe dla fotografa są umiarkowanie atrakcyjne. Dlaczego? Bo nie dają możliwości wykazania się pomysłowością, nie pozwalają na swobodę wyboru pierwszego planu, kontroli perspektywy. Przeważnie też ograniczają co do charakteru oświetlenia – punkty widokowe zazwyczaj dobrze wyglądają tylko o jednej porze dnia, a o innych po prostu prezentują się źle i zazwyczaj nie ma nawet co próbować (sprawdź w czasie złotej i niebieskiej godziny!). A przede wszystkim problemem punktów widokowych jest to, że skazują na powielanie kadrów już dawno wykonanych.
To jakie miejsce jest skarbem pejzażysty? Takie, wokół którego można chodzić dookoła, a przynajmniej mieć swobodę poruszania się, pozwalającą fotografować z różnych stron i pod różnym kątem. To pozwala wykorzystać zarówno wschód słońca, jak i zachód (jak w przypadku słynnego dębu z Rogalina na zdjęciu wyżej i niżej), ale także np. o poranku kadrować ze słońcem, pod słońce i jeszcze w oświetleniu bocznym. Świetnie, jeśli nasz idealny plener pozwala zarówno podejść blisko głównej atrakcji, jak i się oddalić – to daje szansę na wyszukanie swojego własnego pierwszego planu, ale także umożliwia twórcze wykorzystanie perspektywy.
A jak już jesteśmy w ciekawym miejscu, dającym dużą swobodę manewru, to koniecznie tę swobodę trzeba wykorzystać, za pomocą nóg wyszukując swoje własne spojrzenie na to, co może jest znane, ale z pewnością da się pokazać w nowy sposób. Tylko uwaga z tym chodzeniem…
Potrzebujesz wyobraźni – także podczas sesji fotograficznej
Dziewicze plaże czy połacie śniegu nietknięte ludzką stopą – nie trzeba jechać na Wyspy Dalekie, żeby zobaczyć takie rzeczy. Można je znaleźć właściwie wszędzie – dopóki nie pojawią się ludzie, oczywiście. I tu drobna uwaga: fotograf to też człowiek. W dodatku taki dziwny człowiek, który najpierw musi dokładnie miejsce pooglądać z różnych perspektyw, zanim zrobi to, co lubi najbardziej, czyli zdjęcie. Problem w tym, że po takim oglądaniu plaża tudzież połać śniegu (w zależności od miejscówki i pogody) już taka dziewicza nie jest. A jak sobie zadepczemy nasz wypatrzony idealny plener, to nici z czystej, naturalnej rzeźby terenu. Jeśli jeszcze piasek (czy też śnieg) jest po prostu gładki, to pół biedy – da się go „wyprasować” w postprodukcji, choć to w sumie robota, której lepiej uniknąć. Przywrócenie delikatnych światłocieni albo tekstury piasku wyrzeźbionej na płyciźnie przez wodorosty to już trudniejsze zadanie, którego z pewnością warto unikać.
Warto więc do wymyślania kadru używać raczej wyobraźni, niż nóg – najpierw wymyślić, gdzie trzeba stanąć, a potem przemieścić się tam, zostawiając tak mało śladów, jak to tylko możliwe, i to od najbardziej nijakiej strony. Zanim postawisz gdzieś krok, zastanów się, czy nie będziesz za chwilę potrzebować tego miejsca w kadrze?
Fotografia otwierająca artykuł to Wrzosowa Kraina w Borach Dolnośląskich – z pewnością niektórzy z Was mają blisko na ten plener.
napisz komentarz