Można powiedzieć, że pingwin białooki to marzenie słynnego Włodzimierza Puchalskiego. Jak powszechnie wiadomo, Włodzimierz Puchalski to ojciec założyciel polskiej fotografii ptaków. On jest także autorem określenia „bezkrwawe łowy”, które weszło do powszechnego obiegu i jednoznacznie kojarzy się z fotografowaniem ptaków, ssaków, innych zwierząt i ogólnie przyrody. Fotografowanie i filmowanie pingwinów było marzeniem Włodzimierz Puchalskiego. W końcu w 1979 roku pojechał na Antarktydę i niestety zmarł tam na atak serca podczas kręcenia filmu. Ja już od najmłodszych lat też chciałem zobaczyć kolonie lęgowe antarktycznych pingwinów i utrwalić takie spotkanie.
Przez cieśninę Drake’a na Wyspę Zwodniczą
Na początku 2022 roku, kiedy pandemia COVID już odpuściła i ruszyły pierwsze wyprawy, choć jeszcze z testowaniem zakażenia i obostrzeniami kwarantanny, ruszyłem na południe w kierunku Antarktydy. To była najpopularniejsza trasa, czyli przeprawa przez cieśninę Drake’a i pływanie pomiędzy wyspami archipelagu Szetlandów Południowych i przy Półwyspie Antarktycznym. Podczas tej wyprawy codziennie dwa razy opuszczaliśmy statek w kolejnych ciekawych miejscach i pontonami lądowaliśmy na plaży. Na tym kontynencie nie ma zabytków, ciekawej architektury, choć ślady działalności człowieka są w wielu miejscach. W takich nietypowych miejscach mogą wykazać się fotograficy architektury. Ja nieudolnie próbowałem coś ciekawego wyłuskać z pozostałości po osadzie wielorybniczej na Wyspie Zwodniczej (Deception Island), bo te zardzewiałe maszyny i zbiorniki miały niepokojący urok.
Pingwin białooki na Antarktydzie
Ale wyprawa na Antarktydę to przede wszystkim kontakt z wyjątkową przyrodą, z ptakami. Ptaki dominują tam wśród większych zwierząt, a wśród nich oczywiście pingwiny. Kolonie trzech gatunków pingwinów jakie odwiedzaliśmy były za każdym razem różne. Można było podejść do pojedynczych ptaków bliżej, a duże kolonie mogliśmy obserwować z kilkudziesięciu metrów. Dla mnie jednym z celów wyprawy było zobaczenie pingwina białookiego zwanego także pingwinem Adeli od angielskiej nazwy Adelie Penguin. Ten pingwin miał mieć specjalny charakter – kolega, który opowiadał o ptakach antarktycznych, wymieniał właśnie ten gatunek jako jego ulubiony. W miejscach gdzie dobijaliśmy do brzegu na Półwyspie Antarktycznym i okolicznych wyspach nie było dużych kolonii pingwina białookiego. Pojedyncze gniazda i ptaki znajdowaliśmy w koloniach pingwinów białobrewych.
Podczas dwugodzinnego pobytu w pobliżu ptaków nie było czasu na podziwianie ich przez lornetkę, choć oczywiście zawsze miałem ją na szyi. Krótki czas pobytu i różnorodność tematów jakie można było kreować przy fotografowaniu ptaków sprawiały, że skupiałem się na masowym robieniu zdjęć. Jednak tylko kilka razy udały mi się sesje z różnymi ujęciami tego urokliwego pingwina. Jego biała pierś i brzuch była nieubrudzone, jak zwykle bywa u pingwinów białobrewych. Miały w sobie coś szczególnego, taką małą i lekką dostojność. Bo pełna dostojność należy się największym pingwinom: cesarskiemu i królewskiemu, o których napiszę innym razem.
Najbardziej czarujący pingwin
Oglądając zdjęcia w komputerze przekonałem się jeszcze bardziej do tego, że pingwin białooki jest wyjątkowo fotogeniczny. Wbrew nazwie nie ma białego oka, a tylko jasna obwódkę wokół oka, która ma lekko niebieskawy odcień. Za to jest to klasycznie ikoniczny czarnobiały pingwin. W kadrach na tle śniegu i lodzie prezentuje się uroczo. Ma taki cherubinowy wygląd i patrzy jakby zagubionym wzrokiem. Na jednym kadrze jego biała pierś zlewa się zupełnie z białym tłem i sekundę zajmuje ustalenie gdzie przebiega kontur ptaka. A ujęcie czołgającego się na brzuchu, gdy rozłożył skrzydła jak do lotu i patrzył się na mnie rozczuliło mnie całkowicie. To faktycznie jest najbardziej czarujący z wszystkich pingwinów, jakie widziałem.